Ks. Waldemar Chrostowski

WIARA I NIEWIARA

Próba charakterystyki klimatu duchowego przełomu tysiącleci1

 

 Ludzie wierzący w Boga umierają, aby żyć. Ludzie, którzy w Boga nie wierzą, żyją, aby umrzeć. Na pewno nie jest tak, iż pierwsi wierzą, że Bóg istnieje, natomiast drudzy wiedzą, że Boga nie ma – jedni i drudzy wierzą. Z perspektywy wierzących, że Bóg istnieje, sytuacja tych, którzy wierzą, że Boga nie ma, to znaczy ateistów, jest dużo trudniejsza. Skoro bowiem żyją, aby umrzeć, potrzebują silnej motywacji, żeby nawet najdłuższe i najszczęśliwsze życie miało dla nich sens. Ateizm, jeżeli pragnie być traktowany poważnie, zakłada szukanie i otwartość, a także niepewność i podatność na głębokie i brzemienne w skutki zmiany.

Sytuacja ateizmu jako odpowiedzialnego wyboru życiowego jest inna niż sytuacja niewiary. Ta bowiem nie zadaje sobie trudu dociekania, czy Bóg istnieje, ani co wynika z faktu Jego istnienia bądź nieistnienia. Jest po prostu obojętna na Boga, zaś jedyne pewne przekonanie, jakie żywi, sprowadza się do twierdzenia, że Boga wcale nie potrzebuje. Nawet gdyby istniał, pozostaje On rzekomo bezradny wobec człowieka, który żyje niewiarą. Z tego powodu jest ona butna, zamknięta na jakiekolwiek argumenty, pewna siebie i przekonana o własnej samowystarczalności.

Ateizm może być dla wierzących w Boga wartościowym i wymagającym partnerem. Przecież w każdym pojawiają się rozterki i wątpliwości, dylematy i wahania, które u ateistów zapewne przybierają na sile tak dalece, że kwestionują istnienie osobowego i dobrego Boga. Niewiara dla ludzi religijnych też jest partnerem, ale w zupełnie innym znaczeniu. Najczęściej bowiem staje się groźnym przeciwnikiem, aczkolwiek bardzo rzadko otwarcie przyznaje się do tej roli.

 

  1. Ofensywa niewiary

W ostatnim dziesięcioleciu dokonały się w Polsce brzemienne w skutki zmiany, które dotyczą wszystkich aspektów życia społecznego, duchowego i religijnego. W okresie tzw. PRL-u, gdy ateizm jako ideologia państwowa był narzucany odgórnie, stosunkowo mało było ludzi, którzy obnosili się ze swoim ateizmem, szczycili się nim lub liczyli na uznanie społeczne. Ateizm był postrzegany niemal jako coś wstydliwego, rodzaj kalectwa czy ułomności, przejaw politycznego oportunizmu bądź koniunkturalizmu. „Uczone” wywody na temat teorii i praktyki ateizmu zamieszczano w niskonakładowych periodykach przeznaczonych do użytku podczas partyjnych szkoleń i kursów. Parasol polityczny nad ateizmem silnie osłabiał jego wpływy i oddziaływanie, zaś konfrontacja ateizmu z religią przybierała czasami wydźwięk i charakter groteskowy. W warunkach polskich ateizm nigdy nie stał się znaczącym ani wymagającym wyzwaniem intelektualnym i duchowym. Działo się tak zapewne dlatego, że prawdziwych ateistów było mało i nie czynili oni cnoty ze swej postawy. Zatem tylko nieliczne grono, i to na ogół oderwanych od realiów życia, katolickich intelektualistów traktowało ówczesny ateizm poważnie. Nawiązywano nawet rozmaite dialogi z ateistami, ale ich żywotność okazała się tak samo krucha jak żywotność programowego ateizmu.

Po 1989 r. ateizm jako postawa światopoglądowa początkowo prawie zaniknął i dopiero po kilku latach zaczął się znowu odradzać. Natomiast mocniej i natarczywiej niż kiedykolwiek przedtem afiszuje się niewiara. Na jej usługach pozostaje część tych osób, które wcześniej deklarowały się jako ateiści, zaś forma i treść ich wystąpień świadczą, że była to zwyczajna maska. Ideologia ateistyczna stanowiła dla nich schronienie, rodzaj klosza, pod którym przetrwali, czekając na lepsze dla siebie czasy. Nic dziwnego, że sprzymierzeńcami i siewcami niewiary są obecnie głównie ludzie, którzy wcześniej maskowali swoją tożsamość bądź istotą ich tożsamości był brak przekonań. To oni głoszą stary slogan, że religia jest sprawą prywatną człowieka. Tymczasem religia nigdy nie była, nie jest i nie może być sprawą prywatną. Jest sprawą osobistą, a to zupełnie co innego! Ja sam decyduję, czy chcę być człowiekiem religijnym oraz jaką religię wybieram, lecz gdy takiego wyboru dokonałem, mam obowiązek żyć zgodnie z zasadami, które uznałem za własne, zaś moje życie nabiera wymiaru świadectwa bądź antyświadectwa.

Niewiara nie próbuje przedstawiać argumentów ani nie włącza się w poważne dyskusje światopoglądowe. Raczej posługuje się retoryką zmierzającą do tego, żeby ludzie wierzący w Boga mieli kompleksy i czuli się nieswojo. Chociaż cele wyraźnie dostrzeganej ofensywy niewiary wydają się takie same jak niegdyś cele ateizmu, niewiara jest przeciwnikiem znacznie bardziej podstępnym, odmienne są również sposoby i narzędzia nasilającej się konfrontacji. Przebiega ona głównie w sferze narzucania i propagowania bezbożnego stylu życia, do którego potem są dorabiane usprawiedliwienia i tłumaczenia. Z tego względu trzeba mieć stale na uwadze słowa św. Augustyna, które po ponad półtora tysiąca lat nic nie straciły ze swojej aktualności: Nawet poznawanie dobra nie przynosi takiego pożytku, co ochrona przed poznaniem zła. Zaniedbania w tej dziedzinie sprawiają, że mamy do czynienia ze swoistym paradoksem. Odgórna ateizacja, zaprzeczając istnieniu Boga, stale stawiała kwestię Jego istnienia i obecności w świecie na porządku dziennym. Natomiast niewiara, z jaką teraz mamy do czynienia, chce na wszelkie sposoby zabić w człowieku wrażliwość na Boga i religię. Ta taktyka jest znacznie bardziej niebezpieczna i niszczycielska.

Nie można zatem zgodzić się z diagnozą postawioną w dokumencie Niewierzący w parafii – sugestie duszpasterskie, wydanym w lecie 1999 r. przez Komitet ds. Dialogu z Niewierzącymi Rady Konferencji Episkopatu Polski, która brzmi tak: Z niewierzącymi duszpasterze spotykają się najczęściej z okazji chrztu, I Komunii św., ślubu czy pogrzebu. Z pewnością spotykają się z nimi także przy okazji wizyty duszpasterskiej, czyli kolędy, przy załatwianiu spraw w różnych instytucjach czy urzędach, a także w relacjach towarzyskich. Spotkania te mogą mieć wielkie znaczenie dla życia tych ludzi i mogą być okazją do prowadzenia wśród nich ewangelizacji. A przecież duszpasterze i wierni spotykają się z niewiarą i jej zwolennikami znacznie częściej niż przy okazjach sporadycznych kontaktów duszpasterskich. Można nawet powiedzieć, że zbyt często, przede wszystkim w wielu środkach masowego przekazu, z chlubnym wyjątkiem publicznego radia, które zasługuje na pochwałę i uznanie. Problem polega na tym, że o ile w osobistych kontaktach można podjąć próbę rozmowy i wyrazić swoje zdanie, o tyle, jeśli weźmiemy pod uwagę jednostronne oddziaływanie mediów, wierni i ich duszpasterze są tu wobec zmasowanego ataku niewiary prawie bezsilni. Pozostają jedynie odbiorcami narzucanej im sprytnie oferty, która niesie obojętność, relatywizm moralny i zakwestionowanie uznanych przez wieki wartości. Nie może zatem dziwić to, że gdy duszpasterz indywidualnie spotyka niewierzących, traktuje ich podejrzliwie i z nieufnością. Takie spotkania często są nieudane, bo na niewierzących patrzymy przez pryzmat wyniszczającego ataku niewiary, który słusznie jest traktowany jako zagrożenie i nieszczęście.

Na usługi niewiary zaprzęgana jest zwłaszcza socjologia. Już w czasach PRL-u jej reputacja była kiepska. Powszechnie znana jest powściągliwość wobec niej kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia. Wiedział dobrze, że wyrafinowane socjotechniki były misternie opracowywanym i elementem manipulacji politycznej oraz ideologicznej. Ośrodek Badania Opinii Publicznej powstał w 1958 r. jako pierwsza taka placówka w byłym bloku radzieckim. Traktowała go nieufnie nawet PZPR, której działacze dobrze wiedzieli, kto, jak i dlaczego owe badania prowadzi. OBOP zyskał na popularności w latach 70. i 80., wpływając wtedy na wiele ważnych decyzji politycznych. Lecz także po zmianach, które dokonały się w naszym kraju na przełomie lat 80. i 90., badania socjologiczne nie tyle odwzorowują rzeczywistość, co usiłują na nią wpływać i ją tworzyć. Wiele do myślenia daje fakt, że wśród socjologów pojawiających się w mediach najwięcej jest osób z gruntu nieprzychylnych Kościołowi. Gdyby przypomnieć różne oceny i prognozy socjologiczne sprzed zaledwie kilku lat, istnienie Kościoła mogłoby się okazać dziwne, podobnie jak fakt, że wciąż są ludzie – zwłaszcza młodzi – którzy wierzą w Boga i do Niego się modlą.

Współczesna niewiara uprawia na rozmaite sposoby niewybredną i silnie nieżyczliwą krytykę Kościoła. Wiedząc o podatności ludzi na religię i religijność, rzadko uderza się wprost w przekonania co do istnienia Boga. Strategia obejmuje dwa inne kierunki: narzuca się taki model życia i myślenia, jakby Boga nie było, albo forsuje się fałszywą alternatywę „Bóg – tak, Kościół – nie”, co prowadzi do wychodzenia wiernych z Kościoła lub sytuowania się na jego obrzeżach bądź na zewnątrz. Obie strategie skutkują dechrystianizacją, zwłaszcza młodego pokolenia. Kościół jest przedstawiany jako zagrożenie ludzkiej wolności. Częste powtarzanie i rozdmuchiwanie niewybrednych krytyk ma ten stereotyp utrwalić, a to z kolei sprzyja wytwarzaniu się nieprzyjaznej atmosfery społecznej, przepełnionej podejrzliwością wobec Kościoła i jego roli w świecie. Mówiąc źle o Kościele, niewiara osłabia, a w końcu przerywa więzi ludzi z Bogiem. Znamienne zresztą, że krytycy Kościoła nie są w ogóle zdolni do samokrytytyki i nie znoszą żadnej krytyki pod swoim adresem. Próbując na wszelkie sposoby ograniczyć oddziaływanie Kościoła i zmniejszyć jego atrakcyjność, chcą go zepchnąć na margines i w pewnym sensie zdelegalizować. Gdy ich manipulacje natrafiają na stanowczy sprzeciw, wykorzystują frazesy o „społeczeństwie otwartym” bądź „pluralistycznym”, które z samej natury wymaga rzekomo ich istnienia i działalności.

Niewiara nie jest zjawiskiem, któremu trzeba współczuć. Przeciwnie, stanowi oparcie dla arogancji, pychy i chełpliwości, wspomaganych przez butne poleganie na sobie. Rzadko podejmuje taką otwartą konfrontację z wiarą religijną, która odwoływałaby się do rzeczowych argumentów oraz uczciwie respektowałaby przekonania i styl życia wierzących w Boga. Znacznie częściej wartości religijne, zwłaszcza chrześcijańskie, są przez nią cynicznie ośmieszane i wykpiwane, a pod płaszczykiem wolności i swobód uprawia się demoralizację oraz szydzi z wierzących i wiary. Kościół jest przedstawiany jako instytucja, o której trzeba myśleć i mówić wyłącznie źle, co ma podważyć, a wreszcie zdezawuować jego autorytet w społeczeństwie. Od czasu do czasu zabierają głos „grabarze” Kościoła, obwieszczający jego klęskę i zgon. Chcą wywołać, zwłaszcza u młodzieży, kompleksy z powodu przynależności do Kościoła. Wmawia się młodym, że opowiadając się za wiarą, stają rzekomo na straconych pozycjach.

 

  1. Zmaganie się o duszę tego świata

 

Można mówić o prawdziwym nieszczęściu, gdy zapatrywania i podejście wynikające z niewiary są przenoszone na grunt Kościoła i zaszczepiane wierzącym. Aby to mogło się udać, trzeba przedstawiać Kościół wyłącznie z perspektywy socjologicznej, pomijając stronę religijną i teologiczną. Kościół w swej istocie jest znakiem i sakramentem zbawienia. Właśnie ta fundamentalna samoświadomość Kościoła, ugruntowana wiernością wobec Jezusa Chrystusa, jest postrzegana przez niewiarę jako jej największy wróg. Niewiara bowiem pojmuje siebie jako całkowicie samowystarczalną. Nie potrzebuje Boga i Kościoła, bo nie potrzebuje zbawienia. Ten wątek chełpliwego polegania na sobie jest wyraźnie widoczny w drugiej zwrotce „Międzynarodówki Komunistycznej”:

Nie nam wyglądać zmiłowania.

Z wyroków Bożych, z pańskich praw.

Z własnego prawa bierz nadania.

I z własnej woli sam się zbaw.

Biblijny motyw raju, postrzegany przez chrześcijaństwo w perspektywie eschatologicznej, został przez komunizm zastąpiony obietnicą „raju na ziemi”. Jeżeli ktoś się do tego raju nie nadawał albo podawał go w wątpliwość, musiał być fizycznie wyeliminowany. Ta utopia kosztowała Europę i świat w XX wieku około stu milionów istnień ludzkich. Obecnie taka eliminacja odbywa się przez zagłuszanie, czyli skazywanie na milczenie i odsuwanie na margines życia publicznego. Charakterystyczne było i jest zwłaszcza to, że odrzucając Boga i religię, wymaga się wręcz religijnego posłuszeństwa. Chociaż rzadko słychać głośno śpiewaną „Międzynarodówkę”, mentalność butnej niewiary istnieje nadal. Ucieka ona od wszelkich rozliczeń z niedawną przeszłością. Całkowicie przemilcza też prawdę o grzechu, a także o potrzebie wyzwolenia od zła społecznego i konieczności osobistego nawrócenia.

Mentalność ta wywodzi się przede wszystkim z oświecenia, obowiązkowo gloryfikowanego w czasach PRL i dzisiaj. Wspominając czwartą pielgrzymkę do Polski, która odbyła się w czerwcu 1991 r., Jan Paweł II w książce Przekroczyć próg nadziei (dalej PPN) napisał : Kiedy podczas ostatnich odwiedzin w Polsce wybrałem jako temat homilii Dekalog oraz przykazanie miłości, wszyscy polscy zwolennicy „programu oświeceniowego” poczytali mi to za złe. Papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla tej mentalności persona non grata (s. 60). W tej wypowiedzi Ojca świętego jest przede wszystkim wiele bólu. Lecz przez kilka następnych lat nie doczekała się ona omówień i komentarzy, na które z pewnością zasługuje. Niewiara nie chce, aby ją ukonkretniano, woli pozostawać anonimowa, co ma i ten skutek, że tworzy ona wrażenie ogromnych wpływów oraz powszechności. Mimo że chodzi o czas zaledwie sprzed kilku lat, nie próbuje się określić, kim są oraz gdzie i jak działają owi „polscy zwolennicy programu oświeceniowego”, którzy uznali Jana Pawła II za persona non grata w jego własnym kraju. To właśnie oni poczytali Ojcu świętemu za złe podjęcie problematyki Dekalogu i przykazania miłości. Najczęstszą przyczyną niewiary nie są bowiem wątpliwości i rozterki intelektualne bądź trudności natury duchowej, lecz taki styl życia, dla którego byłoby lepiej, gdyby Bóg nie istniał. Dlatego też każdy skuteczny sprzeciw wobec niewiary musi się zacząć od przypomnienia wymagań moralnych, przede wszystkim przykazań Bożych. Dopiero na tym fundamencie można budować całą resztę.

Nie należy też sądzić, że przyczyną niewiary są przede wszystkim bądź wyłącznie rozczarowania, frustracje i lęki zrodzone pod wpływem nieudanych kontaktów z ludźmi Kościoła. Na pewno nie wolno lekceważyć tego wymiaru i zawsze trzeba się troszczyć o pełną wiarygodność świadectwa dawanego swoim życiem Bogu i Chrystusowi. Ale z drugiej strony należy mieć świadomość, że silny i zmasowany front niewiary jest z samej swojej natury wrogi Kościołowi. To nastawienie nie zmieni się, bo każda zmiana przychylna wobec Kościoła i religii oznaczałaby osłabienie i zachwianie niewiary jako takiej.

Na najwyższą uwagę zasługuje inna wypowiedź Jana Pawła II, rzucająca światło na te problemy: Wciąż na nowo Kościół podejmuje zmaganie się z duchem tego świata, co nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata. Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna anty-ewangelizacja, która ma też swoje środki i swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji. Zmaganie się o duszę świata współczesnego jest największe tam, gdzie duch tego świata zdaje się najmocniejszy. W tym sensie encyklika „Redemptoris missio” mówi o „nowożytnych areopagach”. Areopagi te to świat nauki, kultury, środków przekazu; są to środowiska elit intelektualnych, środowiska pisarzy i artystów (PPN s. 98). Również te słowa nie doczekały się należytego odzewu. Gdyby wypowiedział je ktokolwiek inny, zostałyby wykpione i wyśmiane. Ponieważ uczynił to Jan Paweł II, są systematycznie przemilczane i pomijane. Tymczasem ta diagnoza, dokonana przez papieża otwartego na świat i wszystkie jego zróżnicowania, szybko powinna się stać przedmiotem rzeczowej analizy. Ponieważ nasze życie ma konkretne ramy i uwarunkowania, nie jest niewłaściwe skonkretyzowanie papieskiego ostrzeżenia. Oznacza to potrzebę wskazywania tych środowisk i kręgów, które polegając na niewierze i forsując ją, uprawiają potężną antyewangelizację. Udaną próbą takiego spojrzenia stanowi książka Vittorio Messoriego, rozmówcy Jana Pawła II w Przekroczyć próg nadziei, zatytułowana Czarne karty Kościoła. Ten wybitny znawca współczesnego Kościoła i świata odważnie wymienia najbardziej delikatne pola konfrontacji, a także demaskuje środowiska i kręgi narzucające niewiarę przez karykaturalne fałszowanie wizerunku Kościoła. Warto i trzeba uważnie się przyglądać, gdzie się pojawia oraz skąd i przez kogo przychodzi najsilniejsza i najbardziej nieprzejednana krytyka tej książki, tym bardziej że mamy z nią do czynienia także w naszych polskich warunkach.

Antykościelna i antychrześcijańska strategia nie jest sprawą przypadku ani czymś jedynie doraźnym. Owszem, ta wola zagłuszania głosu Boga – wyjaśnia Jan Paweł II – jest dosyć programowa: wielu czyni wszystko, aby Jego głosu nie słyszano, aby był słyszany tylko głos człowieka, który nie ma nic innego do zaofiarowania poza doczesnością. A czasem ta oferta niesie z sobą zniszczenie w wymiarze kosmicznym. Czyż to nie jest tragiczna historia naszego stulecia? (PPN s. 107-108). Na antypodach programu ewangelizacji i „nowej ewangelizacji” znajdują się programy antyewangelizacji. Są one dziełem konkretnych osób i środowisk, aczkolwiek to właśnie te kręgi dbają zarazem, aby ich działania pozostawały anonimowe. Trzeba zwracać uwagę na potężny splot polityki i ideologii z finansjerą i ekonomią, któremu są podporządkowane np. rozmaite fundacje oraz znaczna część prasy i innych środków masowego przekazu. Nie można przeoczyć faktu, że gdy tylko zmieniła się sytuacja społeczno-polityczna, Polska – jak i inne kraje w naszym rejonie Europy oraz gdzie indziej – stała się przedmiotem zmasowanej inwazji sekt i innych grup o nieznanej i nieprzejrzystej proweniencji. Zagłuszają one programowo głos Boga, nagłaśniając głos człowieka, który – jak głęboko podkreślił Jan Paweł II – „nie ma nic innego do zaofiarowania poza doczesnością”. Tragiczna historia zakończonego niedawno stulecia to jednocześnie tragiczny bilans krwawego żniwa niewiary .

Odchodzenie od Boga, Chrystusa i Kościoła, czyli odchodzenie od wiary na pozycje niewiary, bywa motywowane różnymi subiektywnymi przesłankami, do których należy powoływanie się na różne dramatyczne przeżycia. W wymiarze jednostkowym chodzi głównie o ryzykowne bądź niewłaściwe moralnie decyzje życiowe. Ich podjęcie przecina osobistą refleksję nad zasadnością wiary czy niewiary. Człowiek zaczyna żyć tak, że byłoby dla niego lepiej, gdyby Boga nie było, a następnie do tej postawy są dorabiane wykrętne tłumaczenia. Zamiast rzetelnego rachunku sumienia i szczerego oskarżenia siebie mnoży się oskarżenia pod adresem Boga i Kościoła. Widać to również na płaszczyźnie społecznej. Żadne inne stulecie w dziejach człowieka nie obfitowało w tak masowe mordy, rzezie całych narodów, deportacje, pracę przymusową, wyzysk, przemoc i niesprawiedliwość. Jednak zamiast zastanowić się nad przyczynami tego postępującego zepsucia w świecie i w człowieku, mnoży się oskarżenia Boga i Kościoła. Także w tej dziedzinie jest pomijana milczeniem i spychana w niepamięć diagnoza, którą postawił Jan Paweł II. Oceniając współczesną cywilizację, napisał, że wciąż przyobleka się ona w struktury siły i przemocy zarówno politycznej, jak i kulturalnej (zwłaszcza środki masowego przekazu), ażeby te błędy i nadużycia narzucić całej ludzkości (PPN s. 109). Ojciec święty zaraz dodaje: Kto jest za to odpowiedzialny? Odpowiedzialny jest człowiek, ludzie, ideologie, systemy filozoficzne. Powiedziałbym, odpowiedzialna jest walka z Bogiem, systematyczna eliminacja wszystkiego, co chrześcijańskie, która w znacznej mierze zdominowała myślenie i życie Zachodu od trzech stuleci (tamże). Nikt dzisiaj nie przemawia tak odważnie ani tak bezkompromisowo!

Deformującym zwierciadłem współczesnej rzeczywistości jest zwłaszcza międzynarodowy system mediów. Uczynił on ze świata „globalną wioskę” i chce zaprowadzić w niej własne rządy. Niewiara stanowi narzędzie i cel tych poczynań, zaś sprzeciw wobec Kościoła jest ich zwornikiem. Nie omija to, rzecz jasna, Polski. Przypomnijmy słowa Jana Pawła II wypowiedziane 22 maja 1995 r. podczas krótkich odwiedzin w Skoczowie: Wbrew pozorom, praw sumienia trzeba bronić także dzisiaj. Pod hasłami tolerancji, w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencję do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia. Warto i trzeba prześledzić reakcje na to papieskie przemówienie. Nie zabrakło głosów, że Jan Paweł II jest „źle poinformowany”. Wiele do myślenia daje to, że wyszły one także spod pióra autorów, którzy czynią wszystko, aby występować pod sztandarem Kościoła katolickiego.

 

 

***

 

Niewiara jest szczególnie groźna właśnie wtedy, gdy pojawia się pod innymi szyldami, czasami nawet pod szyldem katolickości. Wytwarza wtedy zamęt i z niego korzysta, co mniej czy bardziej otwarcie godzi w jedność i kolegialność Kościoła. Kościół wewnętrznie podzielony i osłabiony przestaje być atrakcyjny w najgłębiej duchowym tego słowa znaczeniu. Jedność Kościoła katolickiego jest zawsze solą w oku niewiary. Jan Paweł II napisał: W świecie podzielonym ponadnarodowa jedność Kościoła katolickiego pozostaje wielką silą, którą w swoim czasie dostrzegli jego wrogowie i którą w dalszym ciągu dostrzegają różne instancje światowej polityki i organizacji. Nie dla wszystkich jest to siła wygodna (PPN s. 131). Od początku lat dziewięćdziesiątych obserwujemy narastające zainteresowanie różnych sił i kręgów naszym krajem, rozliczne próby oddziaływania, a wszystko odbywa się najczęściej pod płaszczykiem ochrony wolności i postulatów pluralistycznego społeczeństwa. Kościół jest dla tych poczynań przeszkodą największą, bo ma największy i najtrwalszy wpływ na ludzkie sumienia oraz może wypowiadać się ze swobodą nieosiągalną dla innych.

Trzeba otwierać się na świat, lecz zarazem zachować roztropność i czujność, aby ustrzec własną tożsamość. Współczesna konfrontacja z niewiarą nie może być pochodną naiwnego pacyfizmu ani rozmiękczenia przekonań. W wielu kierunkach – stwierdza Jan Paweł II – Kościół powtarza swoje apostolskie „non possumus” (por. Dz 4,20), ale przez to pozostaje sobą, niesie w sobie ów „veritatis splendor”, który Duch Święty rozlewa na obliczu swej Oblubienicy (tamże).

PRZYPISY:

1     Tekst wykładu wygłoszonego 8 listopada 1999 r. podczas sympozjum w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku pod hasłem „Jeśli nie wiara – to co? Jeśli nie Chrystus – to kto? Kościół katolicki na przełomie tysiącleci”.